O nie! Znowu to zrobiłam! Znowu dojadłam obiad po Baśce (oczywiście nie byłam głodna, bo wcześniej zjadłam swoją porcję). Ale to nic…Później w sklepie dojadłam ciastko, z którego Baśka obgryzła tylko czekoladę. Mogłam spakować – na później, ale nie! Moje łakomstwo podpowiadało mi: „przecież nie może się zmarnować“. Pewnie, że nie może, ale są przecież inne sposoby, żeby się nie zmarnowało. Zatem postanowione…jeżeli już ktoś dojada to Stary, nie ja. Po drugie, mniejsze porcje. I w końcu „recykling“ tego, co powstało w mojej kuchni.
Natępnego dnia zrobiłam na śniadanie jaglankę na wodzie z jabłkami i migdałami. Nie cieszyła się mega powodzeniem (jak prawie każda moja poranna propozycja), ale opowiadając przeróżne historie i karmiąc figurki i zwierzęta połowa miseczki zniknęła. Ja zjadłam drugą, a w garnuszku ciągle pełno…też tak macie, że zawsze zrobicie za dużo? W myśl nowej zasady przerabiania, postanowiłam na podwieczorek zrobić malinowy budyń jaglany (przerobiłam trochę ten przepis). Do porannej jaglanki dodałam odrobinę mleka ryżowego, troszkę malin, podgrzałam, zblendowałam i… znowu wyszło jakoś dużo. Baśka zjadła małą miseczkę, ja troszkę większą, a w garnuszku ciągle pełno…Pomyślałam – zamrożę. Jak nic z tego nie wyjdzie trudno, ale nie zaszkodzi spróbować. Wlałam budyń do foremek na lody. TADAM – SĄ! Pyszne malinowe jaglane lody. Są naparwdę dobre i ewentualnie mogę je zawsze dojeść;) Chociaż zazwyczaj nic nie zostaje.